piątek, 8 lutego 2013

Świat zza krat...




W związku z różnymi wątpliwościami zaznaczam, że tekst jest oparty na wydarzeniach jak najbardziej autentycznych.

Dopóki istnieć będzie, mocą praw i obyczajów, potępienie społeczne, które w pełni rozwoju cywilizacji stwarza sztuczne piekła i ręką ludzką wikła przeznaczenie […] książki takie ja ta mogą być użyteczne.
Motto do Nędzników Wiktora Hugo
  
„Świat zza krat nie taki kolorowy, by nienawidzić psów miałem powód nowy”. Tak brzmi początek piosenki Nienawiść hip-hopowego składu Hemp Gru. Większość tzw. normalnych osób śmieszą, żenują takie teksty czy powypisywane hasła JP i CHWDP na murach.  Perspektywa odbioru takich komunikatów zmienia się jednak bardzo po bliższym kontakcie z policją, prokuraturą, sądem czy ogólnie pojętą władzą. Wtedy w takich hasłach dostrzega się przede wszystkim wyzwanie rzucone opresyjnej władzy.
Świat, który ja zobaczyłem zza krat, też nie był kolorowy. Ten krótki, lecz intensywny epizod, na trwałe zrył mi psychikę i przyczynił się do przewartościowania wielu poglądów. Ale do rzeczy…
Miejsce akcji: areszt 48-godzinny (tzw. dołek)
Policjant przyjmujący do aresztu rozkazuje: „Oddać plecak, dokumenty, proszę wyciągnąć sznurek z bluzy, sznurówki z butów. Rozebrać się do naga, nachylić się” (żeby mógł zaglądnąć do dupy). Nie da się przemycić niczego, co mogłoby ulżyć w ascetycznej celi. Jeśli ktoś myśli, że w rozpaczliwej sytuacji, w której się znalazł, zamiast piekła zniewolenia, może wybrać chociaż wolność śmierci, temu te nadzieje są odbierane na początku.
Jest noc, w drodze do celi pytam: „Jak z toaletą, bo mam problemy z pęcherzem”. „Będziesz lał do śmietnika” – odpowiada cynicznie klawisz – „trzeba było być dobrym obywatelem”. „Skąd pan wie, jakim jestem człowiekiem?”.
Duszna cela: trzy prycze, poduszka, koc, przykręcony do podłogi stolik i trzy stołki. W rogu sufitu kamera monitoringu, dwóch współwięźniów. „Cześć” – „Cześć” – „Jak trafiłeś?”

Opowiadam swoją historię:
Sprawa rodzinna. Długa historia. 4 lata temu moja obecna żona (nazwijmy ją K.) odeszła od byłego męża (nazwijmy go M.). Pewnego dnia przelała się czara goryczy: przemoc psychiczna i fizyczna, próby ubezwłasnowolnienia. Tego było za dużo. Znikąd pomocy. Rozmowy i walka o swoje podstawowe prawa z mężem nie przynosiła skutku. Sprawa robiła się na tyle poważna, że K. z niechęcią, po namowach w ośrodku interwencji kryzysowej, postanowiła pójść z tym na policję. Złożyła zeznania. Sprawa jednak się rozmyła. A policjant przyjmujący zgłoszenie (nazwijmy go Ch., zapamiętajcie go) namawiał ją potem do wycofania zgłoszenia przestępstwa.
K. wkurzyła się i sama wyniosła się z domu, nie mogąc nic praktycznie zrobić. Zostawiła wszystkie rzeczy i uciekła z mieszkania, do którego ona miała główne prawa (mieszkanie nie było własnościowe, stąd całe późniejsze zapętlenie prawne z tym związane). Przez 4 lata nie mogła wrócić do swojego mieszkania. W żaden prawny sposób nie dało się M. stamtąd usunąć, a on nie płacił czynszu, rachunków, dewastował mieszkanie. Wszystkie koszty ponosiła K. Po poradzie prawnika w końcu K. wybrała się do mieszkania wraz ze mną, swoją mamą i kuzynem (ochroniarzem) w celu wymiany zamków w mieszkaniu i przekonania M. do podpisania dokumentu, w którym zrzeka się prawa do mieszkania i zabiera swoje rzeczy (podkreślam, że była to rada adwokata).
Po przyjściu do mieszkania (upewniliśmy się, że nie ma nikogo), wymieniliśmy zamki, a potem K. zadzwoniła do M., że jesteśmy w mieszkaniu i żeby przyszedł. Drzwi otworzyła mu matka (kobieta 70-letnia). M od razu rzucił się na nią, krzycząc „Wypierdalaj kurwo”. Ja i kuzyn zareagowaliśmy natychmiast, podbiegając do kolesia i próbując go najpierw odciągnąć, a później obezwładnić. Awantura przeniosła się na korytarz. Nie udało się M. obezwładnić ani namówić, żeby się uspokoił i załatwił sprawę po ludzku. M. panikował, krzyczał „Napad, policja”. Sąsiedzi zaczęli wychodzić na korytarz. Z ich perspektywy wyglądało to tak, że dwóch facetów okłada trzeciego (swoją drogą dwa razy większego od nich). Moment krytyczny tej sytuacji to chwila, kiedy kuzynowi puściły nerwy i wyciągnął, ku zdumieniu wszystkich, spluwę i zagroził, że wystrzeli, jeśli się M. nie uspokoi (dużo później dopiero okazało się, że to gazówka). Już wiedziałem, że mogą być kłopoty. Sąsiedzi zadzwonili pierwsi po policję, a kuzyn uciekł. Zostaliśmy w trójkę, czekając w mieszkaniu na policję. Po przyjeździe dwóch wyjątkowo ciężko myślących policjantów, którzy w ogóle nie chcieli nam wierzyć, zawinięto nas (mnie w kajdankach) na komisariat i dołek.
Przejebana historia.

Pierwsza noc na dołku jakoś przeleciała. Trochę snu, trochę rozmów z współwięźniami. Rano śniadanie w postaci dwóch kromek suchego chleba i serka topionego (bez sztućców). Uczę się, jak robić nóż z papierowej tacki. Po śniadaniu minuty dłużą się niemiłosiernie. Najgorsze zaczęło się, jak zostałem w celi sam. W miarę często wzywam za pomocą dzwonka klawisza i mówię, że muszę iść do toalety. Ze stresu dostałem biegunki. Pomimo wcześniejszych sarkazmów okazało się, że przynajmniej nie ma większych trudności z pójściem do kibla. Chociaż ciągle jestem tam poganiany. Sam kibel obskurny, nie da się siąść. Drzwi oszklone, muszą być uchylone. W samej łazience oczywiście kamery. Ta chwila wyjścia z celi, żeby się odlać lub wysrać, a potem móc skorzystać z umywalki, daje wytchnienie jak aqua park po tygodniu pracy. Koło umywalki zobaczyłem latającego owada. Często takie przylatywały do mnie do domu. Nazywałem je panami zielonymi stworkami. Zawsze je lubiłem. Na jego widok rozpłakałem się. Jakiś cień natury w betonowym świecie, gdzie z wysoko położonego pod sufitem okna (zresztą całego zakratowanego) nawet nieba nie widać. Poczułem się, że spotykając tu tego stworka, jakbym spotkał przyjaciela lub samego Boga. Zresztą na roztrząsanie kwestii egzystencjalnych i metafizycznych poświęcam większa część czasu w areszcie. Całe moje postrzeganie świata zaczyna się zmieniać.  
Czas w celi jednak dłużył się coraz bardziej. Nie pomagały wyjścia do kibla. Płakałem, krzyczałem, odchodziłem od zmysłów. Nie mogłem zrobić nic. Najgorsza była świadomość, że nie wiem, co u mojej żony. Ostatni raz widziałem ją, jak zabierali nas suką na dołek. Siedziała zresztą tak, że nie mogłem nic do niej powiedzieć. A w celi często myślałem, jak ona się czuje, co ona przeżywa, czy się zobaczymy, jak skończymy. Strasznie cierpiałem, a wiedziałem, że w historii ludzie cierpieli gorzej. Cóż to za pierdolony świat, że człowiek człowiekowi gotuje taki los. W państwie prawa czułem się pozbawiony wszelkich praw. Na dołku udowadnia się człowiekowi, że jest gównem.
Chodziłem w kółko po celi, płacząc, gadając sam z sobą, modląc się, dostrzegając, jaki to jest skurwysyński świat. Próbowałem chociaż złagodzić sytuację, żeby nie zwariować (zresztą nie wiem, chyba w zasadzie wtedy zwariowałem). Proszę klawisza o jakąś książkę. Tym razem jest facet, który nawet okazuje jakieś ludzkie uczucia, pyta, co robiłem, co studiowałem, chwilę zamienia ze mną rozmawia. Ale książki nie ma. Jedyne, co może przynieść, to stara gazeta plotkarska. Dobre i to. Nie da się tego czytać, zaczynam więc rozmawiać ze zdjęciami celebrytów. Zawsze to jakieś złudzenie, że nie gada się samemu ze sobą.
Znowu dzwonię po klawisza. Pytam, co u żony, jak się czuje. Pomimo cienia życzliwości, którą dostrzegam w jego oczach, mówi, że nie może udzielić informacji. „Może pan chociaż jej powiedzieć, że ją kocham” – „Nie” – „To może niech pan teraz jej przekaże tę gazetę, już przeczytałem” – „Nie mogę. Musi sama poprosić”.
Gdy mój odjazd w celi przekroczył już wszelkie granice (jednak jak się człowiek uprze, to można sobie rozwalić głowę o ścianę), przeniesiono mnie do celi z ludźmi. Jakaś ulga. Był tam niejaki Z. – bardzo poczciwy facet, nawet nie wiedział, za co tu trafił. Wylegitymowali go, bo pił piwo pod sklepem, okazało się, że był poszukiwany (ale nie wiadomo za co, bo był z innego województwa i nie mieli dostępu do szczegółowych danych). Podejrzewa, że to stara sprawa za alimenty. Zresztą odsiedział to. A alimenty płacił, tylko bez dokumentacji dawał kasę, no a dawna żona z nowym gachem wrobili go. Teraz ma nową żonę i malutką córeczkę. O siebie się nie martwi, ale przejmuje się bardzo co będzie z jego bliskimi.
No właśnie, to jest najgorsza myśl na dołku, nie wiadomo, co z bliskimi. Z. bardzo wspierał mnie na duchu, rozmowy z nim pomogły przetrwać drugą noc (swoją drogą klawisze [wyjątkowo kurewska zmiana] nachodzili nas w nocy, że mamy leżeć, a nie siedzieć). Nie wiem, co z nim się stało, mam nadzieję, że go wypuścili i wrócił do swojej rodziny. Bardzo poczciwy człowiek.
Przed nadejściem drugiej nocy wzięli mnie jeszcze na przesłuchanie. Było to trochę jak wybawienie. Nadzieja, że coś się dowiem, co będzie ze mną. Koledzy spod celi mówili, że pewnie będzie sprawa sądowa, a do tego czasu albo nadzór policyjny, czyli stawianie się co jakiś czas na komendzie, albo sanki, czyli trzymiesięczny areszt w normalnym więzieniu. Przesłuchanie wiązało się z jazdą na drugi koniec miasta. Wyrwanie się na chwilę z celi. Jazda suką, znowu w kajdankach. Ale widzę przez szybę znajome ulice, słyszę radio w samochodzie. W życiu nie myślałem, że odgłos przypadkowej muzyki, widok tramwajów, może mi sprawić taką radość. Komisariat, dwóch psów z dochodzeniówki. Przesłuchujący ostro. Wydobywa wszystko, co chce. Próbuję nie wspominać o broni. W końcu mówię wszystko o kuzynie, który uciekł (już wiem, że jestem chujem, a nie bohaterem; w czasie wojny, po krótkich torturach, wyśpiewałbym wszystko; mam tylko nadzieję, że nie wydałbym najbliższych. W końcu „kuzyna” widziałem drugi raz w życiu, a to on narobił kłopotów – próbuję się tłumaczyć przed sobą).
Obok niego siedzi drugi policjant, ciągle się śmieje i wrzuca ironiczne stawki. Gdy opowiadam o kontekście całego wydarzenia, to mówi, że dobrze wie o tamtych wydarzeniach sprzed 4 lat, bo to on przyjmował te zgłoszenia (tak to wspomniany wcześniej Ch.) Mówię, że w takim razie wie, jak było. On, że wie, ale nic nie udowodniono. Śmieje się dalej. Unoszę się honorem i mówię, że jako stróże prawa powinni być honorowi, bronić słabszych – kobietę, a nie bydlaka, który jej urządził piekło. Z drugiej strony totalny cynizm. Już wiem, co to jest prawdziwa męska kurewska szowinistyczna świnia. W jednej chwili zrozumiałem cały gniew feminizmu.
Pytam o swoją żonę. Dlaczego ją też zawinęli. Ona nic nie zrobiła. Nie uczestniczyła w szamotaninie. Stała z boku, parę metrów dalej. Chuj z tym i na nią skurwiele znaleźli paragraf. W rozmowę wdaje się jeszcze trzeci pies, który szydzi, że trafię na sanki i czeka mnie cwelowanie.
Czuję się totalnie poniżony.
W ramach atrakcji zdejmują moje odciski palców i robią zdjęcia z numerem (zupełnie jak na amerykańskich filmach). Po wszystkim znowu  do suki i powrót na dołek. Czuję się wyczerpany. W dołkowej poczekalni czekam na ponowne przyjęcie. Jest kolejka. Oprócz mnie przywieziono bezdomnego. Policjanci mówią między sobą, że się opił i leżał na środku jezdni. Potem szydzą z niego, naigrywają się, wyśmiewają się, że kurewsko śmierdzi. Skurwysyństwo w tym miejscu przekracza wszelkie granice. Pozory mylą. Totalne odwrócenie tego, kto jest dobry, a kto zły. Mimo że czuję strach przed skurwielami, zbieram się na odwagę i mówię: „Zostawcie go w spokoju. To jest człowiek”. Śmiechy, sarkazmy. „Jak tak go lubisz, to damy ci go do celi”.
Okazuje się jednak, że wracam do swojej celi (tam gdzie był Z.). Ze względu na stan higieny bezdomny trafia do pojedynczej celi. Idąc korytarzem, krzyczę, mając nadzieję, że moja żona mnie usłyszy: „Kocham Cię K.”. Klawisze śmieją się szyderczo (tak, chyba nie rozumieją co to miłość). Ja przynajmniej wiem, że nawet, jeśli sczeznę w pierdlu albo zabiję się przy najbliższej okazji, to dla tych paru lat miłości warto było. Po wrzuceniu do celi słyszę jeszcze docinki na temat skarpetek w kaczuszki i podkoszulka blackmetalowego.
W nocy wpadam w histerię. Uświadamiam sobie, że u teściowej zostały pies i dwa koty. Nie ma kto ich wyprowadzić, same mogą nie dostać się do jedzenia. Jak wylądujemy wszyscy na sankach, to zginą w męczarniach. Nomen omen psów to gówno obchodzi.
Trzeci dzień na dołku. Po śniadaniu wiozą mnie na komisariat i do prokuratury. Na dołek już tego dnia nie wrócę. Albo wypuszczą na wolność albo na sanki. Oddają mi plecak, w momencie, gdy wręczają mi sznurówki od butów, wybucham płaczem. To dla mnie taki symbol, jak zostałem poniżony. Czułem się jak gówno. Wychodząc z dołka, wiem, że tutaj takie pojęcia jak humanizm, empatia, litość, miłość bliźniego i wszelkie inne piękne hasła to puste słowa. Jest tylko piekło i agresja w imię prawa. Nieludzka kara, obojętnie czy zbrodnia była czy nie.
Czas oczekiwania w prokuraturze to czas potwornego lęku i znowu płaczu. Dozór czy sanki? O dziwo tym razem trafiłem na jakiś bardziej ludzkich policjantów, przytakują mi, że to nieporozumienie i jakoś tam pocieszają.
Wizyta u prokuratora. Facet chyba jako pierwszy zdawał się rozumieć sytuację i wierzył w moją wersję, ale miał już przygotowany akt oskarżenia przez innego prokuratora i taki a nie inny materiał dowodowy. Propozycja nie do odrzucenia. Dobrowolne poddanie się wyrokowi: 1,5 roku więzienia w zawiasach. Wyrok absurdalny. Ale nie ma lepszego wyjścia. Potraktowano nas jako zorganizowaną grupę przestępczą (ochroniarz i… pracownik intelektualny, pielęgniarka, emerytka), co utrudniło skutecznie późniejszą próbę walki o uniewinnienie. Wyroku nie będę z różnych względów podawał, podam jednak artykuły, z których zostaliśmy wszyscy skazani (Art. 282 KK: Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, przemocą, groźbą zamachu na życie lub zdrowie albo gwałtownego zamachu na mienie, doprowadza inną osobę do rozporządzenia mieniem własnym lub cudzym albo do zaprzestania działalności gospodarczej; w powiązaniu z Art. 13.  § 1: Odpowiada za usiłowanie, kto w zamiarze popełnienia czynu zabronionego swoim zachowaniem bezpośrednio zmierza do jego dokonania, które jednak nie następuje).
Podobno mieliśmy szczęście do prokuratora. Przechodził tam jakiś inny i powiedział, że on by nas wysłał na sanki. Po sprawie ściągnięto mi kajdanki. Nie mogłem się nasycić żoną oraz wolnością. Uściski, czułe słowa i pytania, jak sobie radziliśmy.
Pierwsze myśli po wyjściu z prokuratury to poczucie niesprawiedliwości, krzywdy, wściekłość, nienawiść i chęć zemsty. Potem przyszły refleksje. Że takiego piekła to nie życzyłbym nawet tym policjantom, nawet M., który wpędził nas w te kłopoty, który zrobił nam tyle krzywdy, a pozostał całkowicie bezkarny.
Według mnie w wymiarze sprawiedliwości nie może chodzić, o to, że ktoś, nawet jak jest zły, gdy dostaje się w ręce prawa, dostaje solidny wpierdol, tak żeby mu się żyć odniechciało. Zresztą co tu mówić o „naprawdę złych”, skoro na własnej skórze przekonałem się, że w więzieniach są ludzie niewinni lub po prostu poczciwi, którym coś się nie udało. Ile jest absurdalnych przepisów, za które można trafić do pierdla? Najgłośniejsze ostatnio to te za posiadanie marihuany czy jazdę po alkoholu na rowerze. To może przytrafić się każdemu.
Niestety obecnie system karny działa jako narzędzie opresji. Prawo to zwykły wpierdol od państwa, od ludzi zdemoralizowanych przez władzę. Nie ma tu miejsca na coś takiego jak humanizm czy humanitaryzm. W obecnym układzie więzienia nie służą, żeby pomóc ludziom wejść na dobrą drogę, naprawić ich. Więzienie może tylko zdemoralizować. Więzienie ma zniszczyć ludziom życie. Po więzieniu człowiek ma jeszcze większe problemy z poradzeniem sobie w rzeczywistości. Po więzieniu jest trudniej wrócić do normalnego życia, nawet gdy wcześniej było się szanowanym obywatelem. A co dopiero wyjść z więzienia, kiedy rzeczywiście miało się coś na sumieniu. Próba podjęcia uczciwego życia jest uniemożliwiania przez obecny system. Mało kogo interesuje prawda, chęci, przemiana. Liczy się wyrok, który utrudnia relacje
i wykonywanie normalnej pracy. Człowiek po więzieniu często nie ma innej drogi niż występek i gorycz w sercu, która nakręca nienawiść i chęć zemsty.
Dopóki nie zmieni się myślenie rządzących, policjantów, prokuratorów, sędziów i zwykłych ludzi, dopóty więzienia będą miejscami kaźni budowanymi w majestacie prawa. A są to miejsca kaźni. Wystarczy zainteresować się tematem, artykułów na temat rzeczywistości więziennej nie brakuje. Więzienie powinno być ostatecznością, gdy nie ma nadziei na moralną poprawę człowieka, gdy inne środki zawodzą i dany człowiek stanowi permanentne zagrożenie dla otoczenia.
I nie chodzi mi o bezkarność, lecz o złe skutki obecnego systemu. Jedni dostają od państwa wpierdol nie wiadomo za co, a drudzy mogą latami znęcać się nad innymi i nie ponoszą z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. Ba, osoby doznające przemocy, często nie są w stanie otrzymać skutecznej pomocy (przykład K. i M.) i ich walka o godziwe, normalne życie jest skazana na porażkę. Życie w cieniu oprawcy to ciągła, frustrująca walka o swoje podstawowe prawa. Nieskuteczna może prowadzić do przedsięwzięcia bardziej konkretnych środków. A to może się skończyć odwróceniem ról, jak pokazuje opisany przykład.
Polska sprawiedliwość jawi mi się jako bezduszny spis nic nieznaczących praw, często niemających nic wspólnego z dobrem, moralnością czy jakąkolwiek etyką.
Jako epilog tej historii przytoczę zdarzenie, które miało miejsce dwa dni po wyjściu z aresztu. Wróciłem do pracy, do swojej despotycznej szefowej. Od roku byłem terroryzowany psychicznie. Po przeżyciach na dołku, gdy ona jeszcze zaczęła mnie traktować jak gówno, moja psychika nie wytrzymała. Dostałem ataku padaczki i histerii. Musiałem potem podjąć leczenie psychiatryczne i było parę chwil, gdy byłem krok od samobójstwa.
Nie upominałem się o karę, lecz wskazywałem wyższym przełożonym, że po prostu trzeba z tym skończyć. To jest zło. Żadnej reakcji. Wiem, że osoby, który przyszły na moje miejsce przeżywają to samo. I tak będzie aż stanie się jakaś tragedia.
A gdyby tylko ta pani wypaliła jointa (co myślę, że odświeżyłoby pozytywnie jej umysł), to dostałaby wyrok i zrobiłaby się z tego afera. To by było zło.
Hipokryzja. Zło i dobro w tym systemie nie istnieje.
Marzy mi się świat, gdzie na takie trudne sprawy patrzy się przez pryzmat empatii i wnikliwej analizy, a nie przez pryzmat oceny odmierzanej bez namysłu od skrzywionej linijki bezdusznego prawa.
No i marzy mi się świat bez krat, bez więzień. Gdzie w kryminaliście dojrzy się człowieka. Świat, w którym będziemy budować społeczeństwo oparte na większej wzajemnej miłości i empatii. Gdzie analizuje się, jak zapobiegać różnym przestępstwom. A nawet, gdy ktoś zejdzie na złą drogę, to próbuje się dostrzec, co jest nie tak i jak mu pomóc. A kara, jeśli już rzeczywiście będzie konieczna, niech nauczy czegoś człowieka i będzie przebyta z pożytkiem dla innych ludzi. Jednocześnie chciałbym, żebyśmy byli wyczuleni na zło i umieli sobie z nim radzić na co dzień, w sprawach, w które nie ingeruje prawo: nadużywanie władzy, pogarda dla drugiego człowieka, intryga, nienawiść, donosicielstwo. Jak się okazuje to może kogoś zabić lub doprowadzić do tragedii. A to, że nie jest to ujęte w kodeksie karnym, nie oznacza, że to nie jest złe. To jest złe, w przeciwieństwie do mnóstwa absurdalnych zapisów tego nieszczęsnego kodeksu.
Te i inne refleksje nachodzą mnie już od dwóch lat. Wiele rzeczy przywołuje okropne wspomnienia. W tym tygodniu byłem na ekranizacji Nędzników w kinie. Ucieszyłem się, że ta powieść na nowo może zagościć w kulturze popularnej. Wierzę, że rola takich książek jest nie do przecenienia. Że taka książka jak Nędznicy zmieniała świadomość ludzi, zmuszała do myślenia i omawiania różnych problemów, a nie przyjmowania zastanych kwestii jako rzeczy naturalnych. Książka, która pomogła odrzucić czarno-białe widzenie świata. Pomimo że dużo jest do zrobienia, to jednak przez te 150 lat wiele zmieniło się w postrzeganiu spraw przestępstwa, kary, nędzy, wyzysku i więziennictwa. Dzisiaj pod tym względem to trochę lepszy świat. W naszej kulturze zniknęły galery, tortury, kara śmierci.
A sam film kończy się dosyć naiwnie i łzawo. Mimo to zapadła mi w serce jedna z ostatnich filmowych kwestii: „Kto pokochał naprawdę bliźniego, ten ujrzał twarz Boga”.

Kto pokochał złodzieja, bandytę, policjanta, mordercę, swojego własnego oprawcę, i zapłakał nad nim – ten ujrzał twarz Boga.
Francesco
https://www.facebook.com/Francescoformatbezf

Collage by F(F-F) na podstawie: E. Munch, Ulica w Asgardstrand i King Crimsom, Epitaph

4 komentarze:

  1. miałam może 10 lat. po drodze ze szkoły znalazłam koło domu pewnego policjanta drogi - jak na tamte czasy - kalkulator. poszłam do tego domu, oddałam. potem okazało się, że pochodził z kradzieży z pobliskiego zakładu pracy. przyjechała do mojego domu policja i ponad godzinę mnie przesłuchiwali. jak na amerykańskich filmach - czułam się skołowana, bałam się, wałkowali te same pytania, byli niemili. miałam 10 lat i byłam szczerym, uczciwym, prostodusznym dzieckiem, które nie przywłaszczyło sobie znalezionej rzeczy, a oni najwyraźniej chcieli zrobić ze mnie złodzieja. co było wtedy złe, a co dobre?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tę wypowiedź. Swoją drogą niezła ilustracja-interpretacja do collage'u, który umieściłem pod artykułem. Co ja myślę o powyższej sprawie, łatwo się domyśleć po przeczytaniu tekstu. Zresztą jednym z celów tego artykułu to uwrażliwianie na drugiego człowieka. A to co mnie tak przerażało w kontaktach z władzą to ich pycha związana z przeświadczeniem, że to oni są stróżami prawa, a reszta jest zła (na każdego się coś znajdzie). Ta postawa rodzi pogardę i chęć pochopnego osądzania innych. Swoją drogą można tu zaobserwować ciekawy proces jak szczytna idea (sprawiedliwości) powoli przeradza się w całkiem realne zło. Tak, dla mnie takie traktowanie człowieka (a już szczególnie 10-letniej dziewczynki) to zło.

      Usuń
  2. "... zapamiętaj małolat to jest puszka nie raj, tu dwie rzeczy się liczą..."


    http://pl.wikipedia.org/wiki/Mury_Hebronu


    http://pobierz.wyszukiwarkamp3.it/9KgTkJbZOeI/teatr-radia-tok-fm-andrzej-stasiuk-mury-hebronu-1


    http://pobierz.wyszukiwarkamp3.it/3S7QDbZJnfY/teatr-radia-tok-fm-andrzej-stasiuk-mury-hebronu-2


    >>>*<<<

    OdpowiedzUsuń
  3. 54 year old Tax Accountant Fonz Portch, hailing from McBride enjoys watching movies like The Private Life of a Cat and Cosplaying. Took a trip to Coffee Cultural Landscape of Colombia and drives a McLaren F1. porada

    OdpowiedzUsuń