W związku z różnymi wątpliwościami zaznaczam, że tekst jest oparty na wydarzeniach jak najbardziej autentycznych.
Dopóki istnieć będzie, mocą praw i
obyczajów, potępienie społeczne, które w pełni rozwoju cywilizacji stwarza
sztuczne piekła i ręką ludzką wikła przeznaczenie […] książki takie ja ta mogą
być użyteczne.
Motto do Nędzników Wiktora Hugo
„Świat zza krat nie
taki kolorowy, by nienawidzić psów miałem powód nowy”. Tak brzmi początek
piosenki Nienawiść hip-hopowego składu Hemp Gru. Większość tzw.
normalnych osób śmieszą, żenują takie teksty czy powypisywane hasła JP i CHWDP
na murach. Perspektywa odbioru takich komunikatów zmienia się jednak
bardzo po bliższym kontakcie z policją, prokuraturą, sądem czy ogólnie pojętą
władzą. Wtedy w takich hasłach dostrzega się przede wszystkim wyzwanie rzucone
opresyjnej władzy.
Świat, który ja
zobaczyłem zza krat, też nie był kolorowy. Ten krótki, lecz intensywny epizod,
na trwałe zrył mi psychikę i przyczynił się do przewartościowania wielu
poglądów. Ale do rzeczy…
Miejsce akcji:
areszt 48-godzinny (tzw. dołek)
Policjant
przyjmujący do aresztu rozkazuje: „Oddać plecak, dokumenty, proszę wyciągnąć
sznurek z bluzy, sznurówki z butów. Rozebrać się do naga, nachylić się” (żeby
mógł zaglądnąć do dupy). Nie da się przemycić niczego, co mogłoby ulżyć w
ascetycznej celi. Jeśli ktoś myśli, że w rozpaczliwej sytuacji, w której się
znalazł, zamiast piekła zniewolenia, może wybrać chociaż wolność śmierci, temu
te nadzieje są odbierane na początku.
Jest noc, w drodze
do celi pytam: „Jak z toaletą, bo mam problemy z pęcherzem”. „Będziesz lał do
śmietnika” – odpowiada cynicznie klawisz – „trzeba było być dobrym obywatelem”.
„Skąd pan wie, jakim jestem człowiekiem?”.
Duszna cela: trzy
prycze, poduszka, koc, przykręcony do podłogi stolik i trzy stołki. W rogu
sufitu kamera monitoringu, dwóch współwięźniów. „Cześć” – „Cześć” – „Jak
trafiłeś?”
Opowiadam swoją
historię:
Sprawa rodzinna.
Długa historia. 4 lata temu moja obecna żona (nazwijmy ją K.) odeszła od byłego
męża (nazwijmy go M.). Pewnego dnia przelała się czara goryczy: przemoc
psychiczna i fizyczna, próby ubezwłasnowolnienia. Tego było za dużo. Znikąd
pomocy. Rozmowy i walka o swoje podstawowe prawa z mężem nie przynosiła skutku.
Sprawa robiła się na tyle poważna, że K. z niechęcią, po namowach w ośrodku
interwencji kryzysowej, postanowiła pójść z tym na policję. Złożyła zeznania.
Sprawa jednak się rozmyła. A policjant przyjmujący zgłoszenie (nazwijmy go Ch., zapamiętajcie go) namawiał
ją potem do wycofania zgłoszenia przestępstwa.
K. wkurzyła się i
sama wyniosła się z domu, nie mogąc nic praktycznie zrobić. Zostawiła wszystkie
rzeczy i uciekła z mieszkania, do którego ona miała główne prawa (mieszkanie
nie było własnościowe, stąd całe późniejsze zapętlenie prawne z tym związane).
Przez 4 lata nie mogła wrócić do swojego mieszkania. W żaden prawny sposób nie
dało się M. stamtąd usunąć, a on nie płacił czynszu, rachunków, dewastował
mieszkanie. Wszystkie koszty ponosiła K. Po poradzie prawnika w końcu K.
wybrała się do mieszkania wraz ze mną, swoją mamą i kuzynem (ochroniarzem) w
celu wymiany zamków w mieszkaniu i przekonania M. do podpisania dokumentu, w
którym zrzeka się prawa do mieszkania i zabiera swoje rzeczy (podkreślam, że
była to rada adwokata).
Po przyjściu do
mieszkania (upewniliśmy się, że nie ma nikogo), wymieniliśmy zamki, a potem K.
zadzwoniła do M., że jesteśmy w mieszkaniu i żeby przyszedł. Drzwi otworzyła mu
matka (kobieta 70-letnia). M od razu rzucił się na nią, krzycząc „Wypierdalaj
kurwo”. Ja i kuzyn zareagowaliśmy natychmiast, podbiegając do kolesia i
próbując go najpierw odciągnąć, a później obezwładnić. Awantura przeniosła się
na korytarz. Nie udało się M. obezwładnić ani namówić, żeby się uspokoił i
załatwił sprawę po ludzku. M. panikował, krzyczał „Napad, policja”. Sąsiedzi
zaczęli wychodzić na korytarz. Z ich perspektywy wyglądało to tak, że dwóch facetów okłada trzeciego (swoją
drogą dwa razy większego od nich). Moment krytyczny tej sytuacji to chwila,
kiedy kuzynowi puściły nerwy i wyciągnął, ku zdumieniu wszystkich, spluwę i
zagroził, że wystrzeli, jeśli się M. nie uspokoi (dużo później dopiero okazało
się, że to gazówka). Już wiedziałem, że mogą być kłopoty. Sąsiedzi zadzwonili
pierwsi po policję, a kuzyn uciekł. Zostaliśmy w trójkę, czekając w mieszkaniu
na policję. Po przyjeździe dwóch wyjątkowo ciężko myślących policjantów, którzy
w ogóle nie chcieli nam wierzyć, zawinięto nas (mnie w kajdankach) na
komisariat i dołek.
Przejebana
historia.
Pierwsza noc na
dołku jakoś przeleciała. Trochę snu, trochę rozmów z współwięźniami. Rano
śniadanie w postaci dwóch kromek suchego chleba i serka topionego (bez
sztućców). Uczę się, jak robić nóż z papierowej tacki. Po śniadaniu minuty
dłużą się niemiłosiernie. Najgorsze zaczęło się, jak zostałem w celi sam. W
miarę często wzywam za pomocą dzwonka klawisza i mówię, że muszę iść do
toalety. Ze stresu dostałem biegunki. Pomimo wcześniejszych sarkazmów okazało
się, że przynajmniej nie ma większych trudności z pójściem do kibla. Chociaż
ciągle jestem tam poganiany. Sam kibel obskurny, nie da się siąść. Drzwi
oszklone, muszą być uchylone. W samej łazience oczywiście kamery. Ta chwila
wyjścia z celi, żeby się odlać lub wysrać, a potem móc skorzystać z umywalki,
daje wytchnienie jak aqua park po tygodniu pracy. Koło umywalki zobaczyłem
latającego owada. Często takie przylatywały do mnie do domu. Nazywałem je
panami zielonymi stworkami. Zawsze je lubiłem. Na jego widok rozpłakałem się.
Jakiś cień natury w betonowym świecie, gdzie z wysoko położonego pod sufitem
okna (zresztą całego zakratowanego) nawet nieba nie widać. Poczułem się, że
spotykając tu tego stworka, jakbym spotkał przyjaciela lub samego Boga. Zresztą
na roztrząsanie kwestii egzystencjalnych i metafizycznych poświęcam większa
część czasu w areszcie. Całe moje postrzeganie świata zaczyna się zmieniać.
Czas w celi jednak
dłużył się coraz bardziej. Nie pomagały wyjścia do kibla. Płakałem, krzyczałem,
odchodziłem od zmysłów. Nie mogłem zrobić nic. Najgorsza była świadomość, że
nie wiem, co u mojej żony. Ostatni raz widziałem ją, jak zabierali nas suką na
dołek. Siedziała zresztą tak, że nie mogłem nic do niej powiedzieć. A w celi
często myślałem, jak ona się czuje, co ona przeżywa, czy się zobaczymy, jak skończymy.
Strasznie cierpiałem, a wiedziałem, że w historii ludzie cierpieli gorzej. Cóż
to za pierdolony świat, że człowiek człowiekowi gotuje taki los. W państwie
prawa czułem się pozbawiony wszelkich praw. Na dołku udowadnia się człowiekowi,
że jest gównem.
Chodziłem w kółko
po celi, płacząc, gadając sam z sobą, modląc się, dostrzegając, jaki to jest
skurwysyński świat. Próbowałem chociaż złagodzić sytuację, żeby nie zwariować
(zresztą nie wiem, chyba w zasadzie wtedy zwariowałem). Proszę klawisza o jakąś
książkę. Tym razem jest facet, który nawet okazuje jakieś ludzkie uczucia,
pyta, co robiłem, co studiowałem, chwilę zamienia ze mną rozmawia. Ale książki
nie ma. Jedyne, co może przynieść, to stara gazeta plotkarska. Dobre i to. Nie
da się tego czytać, zaczynam więc rozmawiać ze zdjęciami celebrytów. Zawsze to
jakieś złudzenie, że nie gada się samemu ze sobą.
Znowu dzwonię po
klawisza. Pytam, co u żony, jak się czuje. Pomimo cienia życzliwości, którą
dostrzegam w jego oczach, mówi, że nie może udzielić informacji. „Może pan
chociaż jej powiedzieć, że ją kocham” – „Nie” – „To może niech pan teraz jej
przekaże tę gazetę, już przeczytałem” – „Nie mogę. Musi sama poprosić”.
Gdy mój odjazd w
celi przekroczył już wszelkie granice (jednak jak się człowiek uprze, to można
sobie rozwalić głowę o ścianę), przeniesiono mnie do celi z ludźmi. Jakaś ulga.
Był tam niejaki Z. – bardzo poczciwy facet, nawet nie wiedział, za co tu
trafił. Wylegitymowali go, bo pił piwo pod sklepem, okazało się, że był
poszukiwany (ale nie wiadomo za co, bo był z innego województwa i nie mieli
dostępu do szczegółowych danych). Podejrzewa, że to stara sprawa za alimenty.
Zresztą odsiedział to. A alimenty płacił, tylko bez dokumentacji dawał kasę, no
a dawna żona z nowym gachem wrobili go. Teraz ma nową żonę i malutką córeczkę.
O siebie się nie martwi, ale przejmuje się bardzo co będzie z jego bliskimi.
No właśnie, to jest
najgorsza myśl na dołku, nie wiadomo, co z bliskimi. Z. bardzo wspierał mnie na
duchu, rozmowy z nim pomogły przetrwać drugą noc (swoją drogą klawisze
[wyjątkowo kurewska zmiana] nachodzili nas w nocy, że mamy leżeć, a nie
siedzieć). Nie wiem, co z nim się stało, mam nadzieję, że go wypuścili i wrócił
do swojej rodziny. Bardzo poczciwy człowiek.
Przed nadejściem
drugiej nocy wzięli mnie jeszcze na przesłuchanie. Było to trochę jak
wybawienie. Nadzieja, że coś się dowiem, co będzie ze mną. Koledzy spod celi
mówili, że pewnie będzie sprawa sądowa, a do tego czasu albo nadzór policyjny,
czyli stawianie się co jakiś czas na komendzie, albo sanki, czyli
trzymiesięczny areszt w normalnym więzieniu. Przesłuchanie wiązało się z jazdą
na drugi koniec miasta. Wyrwanie się na chwilę z celi. Jazda suką, znowu w
kajdankach. Ale widzę przez szybę znajome ulice, słyszę radio w samochodzie. W życiu
nie myślałem, że odgłos przypadkowej muzyki, widok tramwajów, może mi sprawić
taką radość. Komisariat, dwóch psów z dochodzeniówki. Przesłuchujący ostro.
Wydobywa wszystko, co chce. Próbuję nie wspominać o broni. W końcu mówię
wszystko o kuzynie, który uciekł (już wiem, że jestem chujem, a nie bohaterem;
w czasie wojny, po krótkich torturach, wyśpiewałbym wszystko; mam tylko
nadzieję, że nie wydałbym najbliższych. W końcu „kuzyna” widziałem drugi raz w
życiu, a to on narobił kłopotów – próbuję się tłumaczyć przed sobą).
Obok niego siedzi
drugi policjant, ciągle się śmieje i wrzuca ironiczne stawki. Gdy opowiadam o
kontekście całego wydarzenia, to mówi, że dobrze wie o tamtych wydarzeniach
sprzed 4 lat, bo to on przyjmował te zgłoszenia (tak to wspomniany wcześniej
Ch.) Mówię, że w takim razie wie, jak było. On, że wie, ale nic nie
udowodniono. Śmieje się dalej. Unoszę się honorem i mówię, że jako stróże prawa
powinni być honorowi, bronić słabszych – kobietę, a nie bydlaka, który jej
urządził piekło. Z drugiej strony totalny cynizm. Już wiem, co to jest
prawdziwa męska kurewska szowinistyczna świnia. W jednej chwili zrozumiałem
cały gniew feminizmu.
Pytam o swoją żonę.
Dlaczego ją też zawinęli. Ona nic nie zrobiła. Nie uczestniczyła w
szamotaninie. Stała z boku, parę metrów dalej. Chuj z tym i na nią skurwiele
znaleźli paragraf. W rozmowę wdaje się jeszcze trzeci pies, który szydzi, że
trafię na sanki i czeka mnie cwelowanie.
Czuję się totalnie
poniżony.
W ramach atrakcji
zdejmują moje odciski palców i robią zdjęcia z numerem (zupełnie jak na
amerykańskich filmach). Po wszystkim znowu do suki i powrót na dołek.
Czuję się wyczerpany. W dołkowej poczekalni czekam na ponowne przyjęcie. Jest
kolejka. Oprócz mnie przywieziono bezdomnego. Policjanci mówią między sobą, że
się opił i leżał na środku jezdni. Potem szydzą z niego, naigrywają się,
wyśmiewają się, że kurewsko śmierdzi. Skurwysyństwo w tym miejscu przekracza
wszelkie granice. Pozory mylą. Totalne odwrócenie tego, kto jest dobry, a kto
zły. Mimo że czuję strach przed skurwielami, zbieram się na odwagę i mówię: „Zostawcie go w spokoju. To jest człowiek”. Śmiechy, sarkazmy. „Jak
tak go lubisz, to damy ci go do celi”.
Okazuje się jednak,
że wracam do swojej celi (tam gdzie był Z.). Ze względu na stan higieny
bezdomny trafia do pojedynczej celi. Idąc korytarzem, krzyczę, mając nadzieję,
że moja żona mnie usłyszy: „Kocham Cię K.”. Klawisze śmieją się szyderczo (tak,
chyba nie rozumieją co to miłość). Ja przynajmniej wiem, że nawet, jeśli
sczeznę w pierdlu albo zabiję się przy najbliższej okazji, to dla tych paru lat
miłości warto było. Po wrzuceniu do celi słyszę jeszcze docinki na temat
skarpetek w kaczuszki i podkoszulka blackmetalowego.
W nocy wpadam w
histerię. Uświadamiam sobie, że u teściowej zostały pies i dwa koty. Nie ma kto
ich wyprowadzić, same mogą nie dostać się do jedzenia. Jak wylądujemy wszyscy
na sankach, to zginą w męczarniach. Nomen omen psów to gówno obchodzi.
Trzeci dzień na
dołku. Po śniadaniu wiozą mnie na komisariat i do prokuratury. Na dołek już
tego dnia nie wrócę. Albo wypuszczą na wolność albo na sanki. Oddają mi plecak,
w momencie, gdy wręczają mi sznurówki od butów, wybucham płaczem. To dla mnie
taki symbol, jak zostałem poniżony. Czułem się jak gówno. Wychodząc z dołka,
wiem, że tutaj takie pojęcia jak humanizm, empatia, litość, miłość bliźniego i
wszelkie inne piękne hasła to puste słowa. Jest tylko piekło i agresja w imię
prawa. Nieludzka kara, obojętnie czy zbrodnia była czy nie.
Czas oczekiwania w
prokuraturze to czas potwornego lęku i znowu płaczu. Dozór czy sanki? O dziwo
tym razem trafiłem na jakiś bardziej ludzkich policjantów, przytakują mi, że to
nieporozumienie i jakoś tam pocieszają.
Wizyta u
prokuratora. Facet chyba jako pierwszy zdawał się rozumieć sytuację i wierzył w
moją wersję, ale miał już przygotowany akt oskarżenia przez innego prokuratora
i taki a nie inny materiał dowodowy. Propozycja nie do odrzucenia. Dobrowolne
poddanie się wyrokowi: 1,5 roku więzienia
w zawiasach. Wyrok absurdalny. Ale nie ma lepszego wyjścia. Potraktowano nas
jako zorganizowaną grupę przestępczą (ochroniarz i… pracownik intelektualny,
pielęgniarka, emerytka), co utrudniło skutecznie późniejszą próbę walki o
uniewinnienie. Wyroku nie będę z różnych względów podawał,
podam jednak artykuły, z których zostaliśmy wszyscy skazani (Art. 282 KK: Kto,
w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, przemocą, groźbą zamachu na życie lub
zdrowie albo gwałtownego zamachu na mienie, doprowadza inną osobę do rozporządzenia
mieniem własnym lub cudzym albo do zaprzestania działalności gospodarczej; w
powiązaniu z Art. 13. § 1: Odpowiada za usiłowanie,
kto w zamiarze popełnienia czynu zabronionego swoim zachowaniem bezpośrednio
zmierza do jego dokonania, które jednak nie następuje).
Podobno mieliśmy
szczęście do prokuratora. Przechodził tam jakiś inny i powiedział, że on by nas
wysłał na sanki. Po sprawie ściągnięto mi kajdanki. Nie mogłem się nasycić żoną
oraz wolnością. Uściski, czułe słowa i pytania, jak sobie radziliśmy.
Pierwsze myśli po
wyjściu z prokuratury to poczucie niesprawiedliwości, krzywdy, wściekłość,
nienawiść i chęć zemsty. Potem przyszły refleksje. Że takiego piekła to nie
życzyłbym nawet tym policjantom, nawet M., który wpędził nas w te kłopoty, który
zrobił nam tyle krzywdy, a pozostał całkowicie bezkarny.
Według mnie w
wymiarze sprawiedliwości nie może chodzić, o to, że ktoś, nawet jak jest zły,
gdy dostaje się w ręce prawa, dostaje solidny wpierdol, tak żeby mu się żyć
odniechciało. Zresztą co tu mówić o „naprawdę złych”, skoro na własnej skórze
przekonałem się, że w więzieniach są ludzie niewinni lub po prostu poczciwi,
którym coś się nie udało. Ile jest absurdalnych przepisów, za które można
trafić do pierdla? Najgłośniejsze ostatnio to te za posiadanie marihuany czy
jazdę po alkoholu na rowerze. To może przytrafić się każdemu.
Niestety obecnie
system karny działa jako narzędzie opresji. Prawo to zwykły wpierdol od
państwa, od ludzi zdemoralizowanych przez władzę. Nie ma tu miejsca na coś
takiego jak humanizm czy humanitaryzm. W obecnym układzie więzienia nie służą,
żeby pomóc ludziom wejść na dobrą drogę, naprawić ich. Więzienie może tylko
zdemoralizować. Więzienie ma zniszczyć ludziom życie. Po więzieniu człowiek ma
jeszcze większe problemy z poradzeniem sobie w rzeczywistości. Po więzieniu
jest trudniej wrócić do normalnego życia, nawet gdy wcześniej było się
szanowanym obywatelem. A co dopiero wyjść z więzienia, kiedy rzeczywiście miało
się coś na sumieniu. Próba podjęcia uczciwego życia jest uniemożliwiania przez
obecny system. Mało kogo interesuje prawda, chęci, przemiana. Liczy się wyrok,
który utrudnia relacje
i wykonywanie normalnej pracy. Człowiek po więzieniu często nie ma innej drogi
niż występek i gorycz w sercu, która nakręca nienawiść i chęć zemsty.
Dopóki nie zmieni
się myślenie rządzących, policjantów, prokuratorów, sędziów i zwykłych ludzi,
dopóty więzienia będą miejscami kaźni budowanymi w majestacie prawa. A są to
miejsca kaźni. Wystarczy zainteresować się tematem, artykułów na temat
rzeczywistości więziennej nie brakuje. Więzienie powinno być ostatecznością,
gdy nie ma nadziei na moralną poprawę człowieka, gdy inne środki zawodzą i dany
człowiek stanowi permanentne zagrożenie dla otoczenia.
I nie chodzi mi o
bezkarność, lecz o złe skutki obecnego systemu. Jedni dostają od państwa
wpierdol nie wiadomo za co, a drudzy mogą latami znęcać się nad innymi i nie
ponoszą z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. Ba, osoby doznające przemocy,
często nie są w stanie otrzymać skutecznej pomocy (przykład K. i M.) i ich
walka o godziwe, normalne życie jest skazana na porażkę. Życie w cieniu oprawcy
to ciągła, frustrująca walka o swoje podstawowe prawa. Nieskuteczna może
prowadzić do przedsięwzięcia bardziej konkretnych środków. A to może się skończyć
odwróceniem ról, jak pokazuje opisany przykład.
Polska
sprawiedliwość jawi mi się jako bezduszny spis nic nieznaczących praw, często
niemających nic wspólnego z dobrem, moralnością czy jakąkolwiek etyką.
Jako epilog tej
historii przytoczę zdarzenie, które miało miejsce dwa dni po wyjściu z aresztu.
Wróciłem do pracy, do swojej despotycznej szefowej. Od roku byłem terroryzowany
psychicznie. Po przeżyciach na dołku, gdy ona jeszcze zaczęła mnie traktować
jak gówno, moja psychika nie wytrzymała. Dostałem ataku padaczki i histerii.
Musiałem potem podjąć leczenie psychiatryczne i było parę chwil, gdy byłem krok
od samobójstwa.
Nie upominałem się
o karę, lecz wskazywałem wyższym przełożonym, że po prostu trzeba z tym
skończyć. To jest zło. Żadnej reakcji. Wiem, że osoby, który przyszły na moje
miejsce przeżywają to samo. I tak będzie aż stanie się jakaś tragedia.
A gdyby tylko ta
pani wypaliła jointa (co myślę, że odświeżyłoby pozytywnie jej umysł), to
dostałaby wyrok i zrobiłaby się z tego afera. To by było zło.
Hipokryzja. Zło i
dobro w tym systemie nie istnieje.
Marzy mi się świat,
gdzie na takie trudne sprawy patrzy się przez pryzmat empatii i wnikliwej
analizy, a nie przez pryzmat oceny odmierzanej bez namysłu od skrzywionej
linijki bezdusznego prawa.
No i marzy mi się
świat bez krat, bez więzień. Gdzie w kryminaliście dojrzy się człowieka. Świat, w którym będziemy budować
społeczeństwo oparte na większej wzajemnej miłości i empatii. Gdzie analizuje
się, jak zapobiegać różnym przestępstwom. A nawet, gdy ktoś zejdzie na złą
drogę, to próbuje się dostrzec, co jest nie tak i jak mu pomóc. A kara, jeśli
już rzeczywiście będzie konieczna, niech nauczy czegoś człowieka i będzie
przebyta z pożytkiem dla innych ludzi. Jednocześnie chciałbym, żebyśmy byli
wyczuleni na zło i umieli sobie z nim radzić na co dzień, w sprawach, w które
nie ingeruje prawo: nadużywanie władzy, pogarda dla drugiego człowieka,
intryga, nienawiść, donosicielstwo. Jak się okazuje to może kogoś zabić lub
doprowadzić do tragedii. A to, że nie jest to ujęte w kodeksie karnym, nie
oznacza, że to nie jest złe. To jest złe, w przeciwieństwie do mnóstwa
absurdalnych zapisów tego nieszczęsnego kodeksu.
Te i inne refleksje
nachodzą mnie już od dwóch lat. Wiele rzeczy przywołuje okropne wspomnienia. W
tym tygodniu byłem na ekranizacji Nędzników w kinie. Ucieszyłem się, że
ta powieść na nowo może zagościć w kulturze popularnej. Wierzę, że rola takich
książek jest nie do przecenienia. Że taka książka jak Nędznicy zmieniała
świadomość ludzi, zmuszała do myślenia i omawiania różnych problemów, a nie
przyjmowania zastanych kwestii jako rzeczy naturalnych. Książka, która pomogła
odrzucić czarno-białe widzenie świata. Pomimo że dużo jest do zrobienia, to
jednak przez te 150 lat wiele zmieniło się w postrzeganiu spraw przestępstwa,
kary, nędzy, wyzysku i więziennictwa. Dzisiaj pod tym względem to trochę lepszy
świat. W naszej kulturze zniknęły galery, tortury, kara śmierci.
A sam film kończy
się dosyć naiwnie i łzawo. Mimo to zapadła mi w serce jedna z ostatnich
filmowych kwestii: „Kto pokochał naprawdę bliźniego, ten ujrzał twarz Boga”.
Collage by F(F-F) na podstawie: E. Munch, Ulica w Asgardstrand i King Crimsom, Epitaph